Witajcie!
Na samym początku początków - większość tego, o czym tu będzie mowa jest starsza niż "PRL", ale z braku innego działu oraz faktu, że podobne pojazdy jednak w tej Polsce Ludowej (a przynajmniej w jej początkach) można było spotkać - niech tak będzie.
Postanowiłem opowiedzieć Wam o tym, co od jakiegoś czasu, raz po raz odciąga mnie od
rometowych projektów. I o ile
50-TS-3, czy
replika TS'a nie należą do "dynamicznych" projektów (a
ciclomotore to już w ogóle czeka na zupełnie inną bazę) i same w sobie wyglądają jak
side-project'y - ten "dzieje się" jeszcze gdzieś pomiędzy nimi
Dobra, dość wstępów - jak w tytule:
DKW.
Ale jak to: dwa motorowery w budowie i zamiast je kończyć, to nowy projekt? Ano tak, bo... tak. Chociaż z tym jest nieco inaczej (nieco bardziej, niż z
rometowymi), ale po kolei.
W zasadzie to lubię wszystkie motocykle. Do tych spod znaku "Pegaza" mam sentyment, ale jako dzieciak zachwycałem się m.in. czerwonymi Ducati, czy jaskrawozielonymi Ninja, nie ominęła mnie też fascynacja
customami zza Oceanu, a w "Motocrossmanię" grałem godzinami...
Jednak zamiłowanie do
staroci wszelkiej maści (ale przede wszystkim -
ludzie i ich opowieści,
historie z nimi związane) sprawiły, że ostatnio wręcz fascynują mnie motocykle przedwojenne -
oldtimery. M.in. dlatego, że to temat - rzeka: pionierskie rozwiązania, rzemiosło i kunszt niekiedy na najwyższym poziomie, sama liczba producentów motocykli i ich nieustanna walka o klienta, a więc ciągłe udoskonalenia, nowinki, nietypowe rozwiązania, samo podejście do tego klienta... Nie ma tu sensu się nad tym rozwodzić - w każdym razie zacząłem marzyć o własnym takim
klasyku, a od marzeń do czynu - to w dużej mierze -
dziwny zbieg okoliczności... Ale o tym za chwilę.
Trochę historii
Z jednej strony marka DKW nawet laikom może powodować jakieś "dzwonienie" - nic dziwnego, bo swego czasu naprawdę potentat, głównie jeśli chodzi o jednoślady, ale i przecież część zjednoczenia Auto Union (z którego w prostej linii wywodzi się dzisiejsze AUDI) - może być postrzegana jako taki bezpieczny, czy może złośliwie: niewymagający wybór, jeśli chodzi o "weterany". Tym bardziej, że w samych Niemczech (chociaż mówimy tu raczej o III Rzeszy) istniało
dziesiątki producentów jednośladów, ale i mniej u nas znana motoryzacja francuska, czy brytyjska miała się czym pochwalić. Nawet Amerykanie, mimo ich zamiłowania do silników w układzie "V" nie pozostawali obojętni na panujące w Europie trendy...
Ja jednak upodobałem sobie te najmniejsze - powiedzmy, że oscylujące w okolicach
mopedów - czy jak to "my" mówimy -
motorowerów*. A przed Drugą Wojną Światową do takich pojazdów zaliczały się te o pojemności do
100 cm³. W zależności od ustawodawcy - mogło być też wymagane posiadanie pedałów. Jednak co najczęściej nie było wymagane, to
prawo jazdy, a często też rejestrowanie (i co za tym idzie ubezpieczenie) pojazdu, czy jazda w kasku. Nic więc dziwnego, że ówczesne motorowery, czyli tzw.
"setki" cieszyły się sporą popularnością - były w końcu stosunkowo tanim i ekonomicznym środkiem transportu. Wobec tego wybór również w tej klasie był spory, chociaż same pojazdy niewiele się od siebie różniły, zwłaszcza, jeśli chodzi o stosowane silniczki: królowały jednostki Sachsa oraz Viliersa. Wyjątkiem było polskie Tornedo - z polskim silniczkiem (produkowanym jednak bardzo krótko z powodu wybuchu wojny i zastąpienia go produktem Rzeszy) oraz
DKW właśnie - z modelem
RT 3 PS.
Mój Oldtimer
W zasadzie ciężko mi powiedzieć, dlaczego akurat markę DKW tak sobie "ulubiłem". Jest sporo innych o równie ciekawej historii i z nie mniej kultowymi modelami, ale DKW 300 Luxus jest dla mnie najpiękniejszym z nich. Chociaż nie zupełnie wiem dlaczego - może przez ten czerwony zbiornik...
Wiem za to, dlaczego postanowiłem stać się posiadaczem
RT 3 (wcześniej:
RT 2,5, późniejsze noszą już nazwę
RT 100 - od pojemności - wcześniejsza "trójka" odnosiła się do generowanej mocy), a przynajmniej spróbować nim się stać. Litery "
RT" w nazwie u DKW oznaczały
"Reichstyp" - czyli po naszemu -
pojazd dla ludu i to właśnie RT 100 był protoplastą innej słynnej
dekawki -
RT 125. Czyli można w sumie powiedzieć, że
legenda zaczęła się od motoroweru! Dlatego właśnie nie popularne oraz znane na cały świat
RT 125, tylko jego mało znany przodek wwiercił mi się w głowę i już nie wyszedł...
Zbieg okoliczności
Z czystej ciekawości zacząłem sobie szperać po ogłoszeniach, nie tylko DKW - różnych innych przedwojennych
motorowerów. Jak z częściami, cenami - szybko jednak doszedłem do wniosku, że jednak trochę "drogi gips".
Ale tak sobie przeglądając różne ogłoszenia, trafiłem na aukcję zbiornika paliwa od NSU Quick. Za 200 zł. Tak mi się spodobał (podobnie jak cena), że bez większego zastanowienia, nie bardzo też wiedząc po co - kupiłem go:
Pożałowałem już kilkanaście godzin później.
Następnego dnia po zakupie, jeszcze większym przypadkiem, zobaczyłem ogłoszenie o sprzedaży zbiornika paliwa od DKW RT 3. Też za 200 zł. Do tej pory widywałem tylko takie za 700-1500zł, a tu dzień po tym jak kupiłem niepotrzebny mi inny bak (w nadziei, że kiedyśtam może się z kimś wymienię... na coś innego) takie coś. Ciul, sobie myślę: skoro tamten potraktowałeś jako
niby okazja, to jak to nazwiesz? Rad, nie rad - wyczerpałem miesięczny budżet na "graty motorowe" i kupiłem drugi w ciągu dwóch dni zbiornik do starego niemieckiego motocykla z nazwą składającą się z trzech liter...
Oba na pierwszy rzut oka wyglądają jak śmieci. Ale oba mają dobrze ponad
wiek emerytalny i tak naprawdę są w dobrym stanie. Tylko co mi po dwóch starych, ciężkich bakach?
Cóż, od tego się zaczęło. Bardzo długo rozmawiałem przez telefon z człowiekiem, od którego zakupiłem ten od DKW i dużo z tej rozmowy wyniosłem - gość przekonał mnie, że nie muszę od razu wydawać 7-10 tysięcy na "kompletny" motocykl, który i tak będzie do renowacji, za to nie koniecznie będzie pewne, że faktycznie jest z jednego kawałka**. Doradził mi, że dwa razy taniej wyjdzie mnie, jeśli samemu powoli będę go sobie z części składał, bo one jeszcze na rynku są. Wtedy też podjąłem decyzję, że będę sobie powoli kompletował RT 3/ RT 100.
Szybko jednak zwątpiłem, gdy zobaczyłem jak krucho jest z przednim zawieszeniem (trapezem) i ile ono kosztuje - raczej czterocyfrowa suma za średni stan - nie taka była idea powolnego kompletowania motocykla, tym bardziej, że to przecież poboczny projekt. No, ale znów zbieg okoliczności: znalazłem najpierw widelec za 200zł:
Później znów załamałem się cenami sprężyn, sztycy, wahaczyków, pomijając kwestię dostępności rzecz jasna, aż tu znów - licytacja sztycy do takiego trapezu - wywoławcza: 20zł. Jak się okazało - również ostateczna. I chociaż bałem się gwintu, bo sprzedający nic o tym nie wiedział - wszystko ok. Wytrzyma kolejne 80 lat...
Ale prawdziwy hit kolejki miał miejsce ostatnio. Kompletny trapez z błotnikiem, mocowaniami lampy, sprężyną, wahaczykami, górną półką wraz z mocowaniami kierownicy - 620zł z wysyłką (z resztą paczka była za drugi dzień):
Jasne, ktoś może się złapać za głowę, lub kazać mi się w nią popukać, że tyle pieniędzy za tą
korozję dałem, ale po pierwsze: to na prawdę jest porządny kawałek żelastwa - spójrzcie na blachę mocowania błotnika, którą sprzedawca rozkręcił do wysyłki:
Po drugie - to zawieszenie + zbiornik stanowią w zasadzie niemal pół motoru... Z trudnych/ trudniejszych do zdobycia rzeczy pozostała mi rama i silnik, może ewentualnie koła... Reszta jest w zasadzie dostępna "od ręki".
Nieźle, co?
Okazuje się, że marzenia o posiadaniu własnego oldtimera są w zasięgu. I to nie rezygnując z pozostałych projektów. Nie jestem do końca pewien jak potoczą się losy mojej "dekawki", ale warto na koniec napisać jeszcze jedną, w sumie dość istotną rzecz i odpowiedzieć na pytanie, które pewnie wielu chciałoby zadać.
Po co? Czemu Jerry nie kupisz kompletnego za 7 kawałków i spokój?
Cóż - nie stać mnie. Poza tym - jeszcze nie wiem co z tego będzie. Mam pewien pomysł, ale póki co staram się po prostu kompletować ten motocykl.
O postępach będę informował
Pozdro600!
* Poniekąd Niemcy ze swoim słówkiem
Motorfahrrad (choć dzisiaj raczej rzadko używanym) ten nasz "motorower" rozumieją, ale
50-tki na całym świecie nazywane są "mopedami" - tradycyjnie, od posiadania pedałów. Co ciekawe opiniotwórczy w czasach PRL tygodnik "Motor" również próbował forsować takie
międzynarodowe nazewnictwo, uznając słowo "motorower" za wręcz archaiczne - jednak jak wiemy "trend" ten zupełnie się w naszym kraju nie przyjął, a sam "Motor" w końcu o tym zapomniał, jak gdyby "nie było tematu"...
** Niemcy i na to mają fachowe nazewnictwo -
Nummer gleiche - w żargonie kolekcjonerów/ ekspertów oznacza
[pojazd] zgodny numerycznie, czyli właśnie taki, którego wszystkie części/ podzespoły są w nim od początku istnienia, tak jak został on zmontowany w fabryce. Innymi słowy: nie jest tzw.
składakiem...