No to zaczynamy temat!
Zanim zaczniemy o samym aucie, opiszę wam swoją historię miłości do małego fiata. Jak kogoś nie interesuje, lub nie lubi za dużo czytać, polecam zjechać niżej
Tak więc... W okolicach roku 2003, mój wujek posiadał malucha. W sumie to pamiętam dwa, ale jeden był już wtedy strasznym zgnilcem (elegant
) i szybko zniknął z mojej pamięci. Bardzo dobrze za to pamiętam tego "wyjątkowego", żółtego kaszlaka. Jak to się teraz okazuje, była to przejściówka z 87', z wnętrzem FL, z zewnątrz szerokie listwy i p4 itd. Ogólnie z tego co pamiętam, jedyne co mu po ST zostało to palenie na linkę i błotniki tylne wraz z wlotami powietrza. Ten maluch był w rodzinie ładnych kilka lat, a przynajmniej tyle ich pamiętam. Wujek mieszkał w Szczecinie, więc jego jak i malucha widywałem sporadycznie. Niemniej pamiętam, że maluch był dla mnie wyjątkowym autem. Po prostu go pokochałem i przywiązałem się do niego jak nikt inny. Jakiś czas później, bodajże około roku 2005, maluch trafił w ręce mojej siostry i jej ówczesnego chłopaka, a co za tym idzie, był już tutaj, w Bydgoszczy. Pamiętam, że z chłopakiem siostry wspólnie trochę jeździliśmy, a auto kochałem jak swoje. Byłem nim po prostu zafascynowany. Niestety, minęły chyba ze dwa lata, niedoszły szwagier przesiadł się na citroena zx, a maluch... Maluch musiał zostać sprzedany. Pamiętam, dzień w którym go sprzedali. Akurat po coś tam szedłem i widziałem malucha z już nowym właścicielem. To był ostatni raz, gdy go widziałem. I tak, zabrzmi to może śmiesznie, ale strasznie po nim wtedy płakałem... Miałem może z 11 lat, ale byłem to tego żółtego auta tak przywiązany, że nie mogłem pogodzić się z jego sprzedażą. No, ale nie miałem na to wpływu i musiałem to jakoś "przełknąć". Ten właśnie maluch był moim początkiem miłości i pasji do 126p. Ten, którym wujek w środku nocy potrafił przyjechać ze Szczecina do Bydgoszczy. Ten sam, który służył wiele lat dzielnie, a nie pamiętam by choć raz coś poważnego się przy nim działo. Małe, wspaniałe autko, które pewnego dnia zniknęło.
Przez kolejne lata marzyłem, że kiedyś kupię sobie swojego malucha. Przez ten okres czasu zdążyłem zdobyć trochę wiedzy na temat 126p, ogarnąłem podział na wersje i tak dalej, no ogólnie zajawka trwała w najlepsze. Maluch miał pojawić się już jakoś na 18stkę, ale wszyscy wiemy jak jest z takimi planami... Nie raz, nie dwa mówiłem sobie, że muszę w końcu go kupić, ale zawsze było "coś". Przede wszystkim chroniczny brak kasy, ale i tłumaczenie sobie, że "kupić to jedno, ale opłacić i utrzymać to inna sprawa". Gdzieś tam w międzyczasie kupiłem pierwszego Ogara (heh, to już ponad 5 lat temu
), potem kolejnego i kolejnego i kolejnego... Ogary jakoś tam wypełniały lukę w moich marzeniach i potrzebach komunikacyjnych, ale nadal nie był to maluch. Nie to, że Ogary kocham jakoś mniej, ale po prostu to jakby dwa osobne marzenia. Ogar się spełnił, a malucha dalej nie było...
No, ale powoli zaczął nadchodzić ten czas. Od kilku miesięcy starałem się zmotywować do kupna 126p, wszak znalazłem dobrą pracę, gdzie wreszcie pieniądze są adekwatne do wykonywanego zajęcia. No, ale dalej było ciągle "coś", plus chyba ten lekki niepokój, co dalej gdy już go kupię? Za co opłacę i tak dalej?
Aż pewnego dnia kumpel przewiózł mnie swoim kaszlakiem. Miłość do 126p zaczęła znów przebijać się gdzieś "na zewnątrz" i parcie na swojego kaszlaka rosło w miarę czasu.
Ten czas w końcu nastał, gdy pewnego wieczoru stwierdziłem, że dosyć już czekania. Kupuję malucha choćby się miało walić i palić. Szybkie przejrzenie pobliskich ofert, organizacja środków finansowych (ja odkładać nie umiem, a brat to złoty człowiek, więc pożyczył) i zdecydowałem!
No i tutaj mogą zacząć czytać ci, których interesuje sam obiekt tego wątku.
Wytypowałem ogłoszenie z Inowrocławia, więc nie tak daleko, bo jakieś 40km od Bydgoszczy. Zielony elegant z 1998 roku za 1300zł. Niby cenowo szału nie ma, ale dzisiaj takie ceny to w moich okolicach norma, a wręcz powiedziałbym, że bez 2000zł nie podchodź. No, ale wracając do mojego malucha, zadzwoniłem do faceta, ugadałem się, że jeszcze tego samego dnia przyjadę. Był tylko jeden problem... Nie miałem żadnego kierowcy "na zaraz". Długo myślałem, kombinowałem, pytałem znajomych i sąsiadów, aż w końcu przypomniałem sobie o znajomej mojej mamy, której kiedyś pomagałem. Ta zgodziła się bez wahania, ale czas miała dopiero późnym popołudniem/wieczorem. Przyznam, że na pociąg to wyrobiliśmy się z niewielkim zapasem czasu. Na tyle niewielkim, że bilet kupiłem już po wejściu do niego, bo na dworcu kolejna jak za komuny po mięso na kartki. W momencie, gdy ruszyliśmy, mogłem być już spokojny, że zdążymy i damy radę.
Z dworca odebrał nas sprzedawca. Podjechał drugim autem, którym odwiózł nas na miejsce, gdzie zastałem swojego wymarzonego malucha
Cóż, nie ukrywam, nie porywał stanem, szczególnie blacharskim, ale do cholery, kosztował mnie 1300zł, w czasach, gdy nawet eleganty kosztują zwykle krocie, a na dodatek był na chodzie, z ważnym przeglądem i OC.
Przyznaję, kupiłem go w ciemno, oglądając go tylko tu i ówdzie. Wiedziałem, że on musi być mój, jaki by nie był. Po prostu się w nim zakochałem i nie miałbym serca go nie przygarnąć. Tym samym podpisałem papiery, zapłaciłem co trzeba i udaliśmy się do domu. Droga zleciała praktycznie bez problemów, maluszek prowadził się podobno nieźle i lepiej niż się koleżanka mamy spodziewała. W tym momencie, jak w pewnie wielu innych, stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Miałem wreszcie to o czym marzyłem od dziecięcych lat. To, co przez tyle czasu było dla mnie niedostępne. To, o czym śniłem po nocach...
No więc, teraz krótkie "co i jak"
Maluszek jak pisałem, pochodzi z 1998 roku, więc jest to już elx. Mechanicznie jest całkiem dobrze. Owszem, jest co robić, bo "drobnostek" którymi wypada się zająć jest całkiem sporo, ale koszta części to śmiech na sali, a i mam znajomego, który zgodził się pomóc w naprawach. Na tę chwilę pali, jeździ, skręca, trąbi itd. No, tyle co nie wyciera szyby, bo wycieraczki stoją jak po wiagrze
Silnik trochę spocony, ale z góry to tylko uszczelka pokrywy zaworów, więc za 3zł mogę mieć to z głowy
Skrzynia sprawna, choć do porobienia poduszki i lizak. Niemniej jednak, na tę chwilę na upartego da się tym jakoś przemieszczać, choć wszelkie mechaniczne nieścisłości będę oczywiście "robić".
Na razie, głównym zmartwieniem jest oczywiście blacharka. O ile z zewnątrz jest trochę poobijany i ma ogniska korozji na podszybiach, masce itd. itp., o tyle to jeszcze sprawa prosta, bo wystarczy trochę chęci, szlifowania, podkładu i lakieru, a będzie "cycuś". Gorzej ma się sprawa podwozia. Podłoga po części już nie istnieje, a niektóre jej fragmenty zdają się biodegradować. Ogólnie od spodu roboty jest, nie boję się tego napisać, od hooya i ciut ciut. Niemniej jednak maluch jest mój, więc dostanie ode mnie nowe, lepsze życie.
O koszta się nie boję. Jestem obecnie w takiej sytuacji, że mogę spokojnie co miesiąc odkładać nawet po kilkaset złotych. Powiedziałem sobie i nie tylko sobie (czołem Tomciu
), że właduję w niego nawet worek pieniędzy, ale go zrobię. Będę żreć chleb ze smalcem jak będzie trzeba, ale wszystko ogarnę tak, aby maluch mógł spokojnie nazywać się "autem"
Miłość i pasja nie zna żadnych ograniczeń, nawet tych finansowych.
Mam już nawet kandydata na blacharza
Pewien osobnik z tego forum, który swojego przegnitego kaszlaka uratował, mimo iż upracie wzbrania się przed ratowaniem kolejnego 126p, to zostanie postawiony przed sytuacją bez wyjścia. Powiedziałem jasno, że odłożę kasę, nakupuję blach i postawię mu tego malucha pod domem na śląsku i wtedy się zdziwi
Przykro mi Tomciu, było się nie chwalić, że swojego kaszlaka tak ładnie sam odszykowałeś. Szykuj drut do migomatu, a będzie Ci to sowicie wynagrodzone
No dobra, dość tego tekstu, czas na kilka fotek:
Jak widać, faktycznie jest co robić, ale tak go kocham, że żadne koszta i przeszkody nie staną mi na drodze, by dać mu nowe, lepsze życie
Będę w niego ładował kasy, czasu, części, poświęcenia i czego jeszcze trzeba, ale będę z niego dumny. Ba, już jestem!
Dobra, czas już kończyć ten post, bo napisanie go zajęło mi dużo czasu, a tu na rano do roboty
Chciało się spełniać marzenia, to teraz trzeba zapierdzielać