Cześć!
Parę dni temu stałem się szczęśliwym posiadaczem kolejnego roweru,
a ściślej mówiąc kolejnych zwłok, bo w tym wypadku "rower"
to za dużo powiedziane.
Gdzieś w lipcu wybrałem się z kolegą Maxem (by łatwiej było ogarnąć
będę podawał imiona) na pobliski złom. Dostrzegliśmy tam Zenita.
Ja od razu chciałem już go kupić, ale Max powiedział, że on w sumie
nie ma żadnego Rometa, a bardzo by chciał.
Zgodziłem się z nim, bo ja mam przecież tego mnóstwo, a tak to
tylko poszerzy się grono Rometowców.
Jako, że nie mieliśmy przy sobie kasy, na odbiór Zenita umówiliśmy się
ze złomiarzem na jutro. Potem zaprosił nas kolega Damian do siebie, do domu.
Jego tata handluje rowerami. Wchodzimy i w namiocie między holendrami
i szwabami widzę... Rometa Wigry-Alka! Na eksport holenderski!
Cały biały! I niestety nie był na sprzedasz. Był po prostu genialny!
Już wchodzimy do domu ciągle jeszcze mając obraz Alki przed oczyma,
za winklem widzę coś małego i czerwonego. Proszę Damiana, żeby to tutaj przyprowadził. Moim oczom ukazała się kompletna ruina Flaminga pierwszej serii. Pytam się, ile by za niego chciał. Damian konsultuje się z tatą i mówi:
15zł. Ja na to, że dam 10zł. Wtedy odzywa się Max, że w sumie, to jemu bardziej podoba się Flaming. Umówiliśmy się, że on kupi Flaminga (bo mam już dwa), a ja Zenita. Potem okazało się, że po drodze będzie jechał wujek
Maxa i zabierze ten rower. Gdy po niego zajechał, okazało się, że Wujek
Maxa i tata Damiana są dobrymi kuplami z dzieciństwa i Flaming miał być oddany za darmo, ale Wujek M wcisnął 2zł. Potem rower trafił do mnie, gdzie w miarę możliwości został na szybko usprawniony. Jeździł, ale w tym
trupie wszystko po kolei podało jak kawki. Dosłownie wszystko.
Potrzebował kompleksowego remontu. Wyjechałem na wakacje, a gdy
wróciłem okazało się, że Max sprawił sobie nowy rower
(jugolskiego Flaminga Universala w przyjemnym stanie) i starego Flaminga może mi sprzedać bez ogumienia za 2zł. Zwolniłem go ze spłacania mi długu o wysokości jednego Złotego Polskiego, dołożyłem mu złotówkę
i zabrałem czerwonego dziada. No to teraz o rowerze.
Stan TRAGICZNY, gorszy nawet od Karata (kiedyś). Rower dosłownie rozpada się ręcach. Wszędzie luzy.Trzeba dospawać mocowanie osłony łańcucha, wymienić przynajmniej jeden błotnik, osłonę łańcucha, zrobić coś
z chromami, skompletować wszystkie detale i... pomalować.
Co do koloru to jeszcze nie jestem pewien. Rower kiedyś był w kolorze
ciemnozielonym, dokładnie taki, jaki miał mój Tata. Nawet rocznik się zgadza. Dlatego najprawdopodobniej właśnie taki kolor otrzyma, ale rozważam jeszcze wersję białą a'la "Poszukiwany, poszukiwana".
To tyle, co sądzicie?