Witam.
W zeszły łikend wpadłem do rodzinki w Katowicach.
Ponieważ ten piękny region słynie ze wspaniałych
i tanich starych jednośladów, przed wyjazdem
skrupulatnie przekopałem OLX w ich poszukiwaniu.
Nic godnego zainteresowania i fatygi nie znalazłem,
ale po raz któryśtam zauważyłem smętnego Flaminga z Sosnowca.
Stwierdziłem, że jeżeli ja go nie wezmę, to chyba nikt tego nie zrobi
i ulitowałem się nad tym nieszczęsnym zardzewiałym zwitkiem rurek. Dogadałem się z Dziadkiem, dogadałem się ze sprzedającym
i w niedzielę udaliśmy się do jakże przeuroczego zakątku tego
wspaniale kojarzonego miasteczka. Walące się klockowate ceglane domki pamiętające pewnie jeszcze wujka Józefa ze wschodu, między nimi
resztki jakiś sadów, no i najlepsze, biegnąca przy rzece (yyy... takiej
podłużnej kałuży?) uliczka nazywająca się plażowa. Jaki to musi być splendor! Mieszkać w Sosnowcu w takiej pięknej okolicy na ulicy plażowej! Do tego - ile tam było wspaniałych rowerów! W sumie to chętnie bym się tam ulokował. Na tym może zakończmy opis miejsca, do którego musiałem
się udać, a przejdźmy do obiektu, któremu ten temat poświęciłem.
Tak prezentował się po zakupie. Jak widać, żywot musiał mieć niesamowicie
intensywny. Przynajmniej z 15 lat temu został odmalowany, co zostało zrobione wyjątkowo uczciwie. Lakier nie ma zacieków, jest rozłożony równomiernie i nawet po tylu latach trzyma się świetnie. Na dodatek dzieło zostało zwieńczone naklejkami "Pelikan", a chyba każdy chciałby mieć Flaminga, który jest Pelikanem. No ja w każdym razie na pewno. Sądząc po wielu brakach, dziwnych patentach i napoczętych pracach, ktoś go
chciał zrobić, ale mu się odechciało. No, ale od czego jestem ja!
Przepraszam za bajzel w tle. Może nie wyszedł szczególnie pięknie,
może wiele rzeczy można by jeszcze poprawić, ale mnie się podoba
i najważniejsze, że jeszcze nie jednej osobie na tym świecie da trochę
radości.
Wesołych, pełnych rdzy i skrzypów świąt!