Witam!
Pora zaprezentować mój kolejny rower.
Tym razem jest to coś na prawdę godnego uwagi,
a mianowicie mój wymarzony Kangur.
Kilka słów o samym modelu. Jest to nic innego,
jak Fantazja z przodem pod koła 20 cali.
Nie wiadomo po jakiego grzyba ktoś coś takiego
wymyślił, choć Wnusiu ma teorię niezrealizowanego
projektu roweru pocztowego.
Całkiem możliwe, nie mniej coś nie poszło i taka
pokraka weszła do produkcji seryjnej.
O Kangurach dowiedziałem się całkiem niedawno,
bo w momencie, gdy ukazał się w temacie Pinia.
Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem, nigdy
nie słyszałem, nie miałem żadnego do czynienia.
Na jego widok po prostu eksplodował mi mózg, brudząc
całkiem świeże ściany w pokoju. Jak go już skleiłem w całość,
Kangur od razu poszybował na pierwsze miejsce mojej listy
"muszę mieć choćby się waliło i paliło".
Operacji zdobycia mojego nie towarzyszyło jednak
na szczęście żadne walenie, ani palenie.
Pewnego dnia zobaczyłem po prostu takowego
na znanym nam wszystkim serwisie ogłoszeniowym
pod hasłem "rower". Potem już tylko lawina dobrych wieści!
Miałem po niego około 40km, stan zadowalał no i chyba najlepsze,
cena wynosiła całe 35 złotych polskich. Pogadałem z Tatą i chwilę
później byłem już umówiony na odbiór.
Jestem w sówie i wszystko i fruwie.
To ja? Taki piękny?
Kangur i tyle!
Z kuzynem o podobnej urodzie.
Stan roweru na prawdę mnie zaskoczył.
Musiał być bardzo mało jeżdżony, absolutnie wszystko,
co jest na pokładzie siedzi w nim od nowości.
Braki? Siodło, obudowa przycisku dynama i dzwonek.
Kangur cierpi oczywiście na przypadłość typową dla
piwnicznych zapomnieńców, czyli ogólne zastanie
i tony (na szczęście w większości powierzchownej) rdzy.
Jak się podoba?