Witojcie!
Dawno, dawno temu, za blokami, za ulicami pięknej Warszawy,
ktoś mieszkający w starym "drewniaku" wystawił przed garaż Wigry...
Ja, jako jedyny pasjonata z krwi i kości w okolicy, natychmiast je dostrzegłem, gdy tylko miałem okazję tamtędy przejechać.
Rozpaczliwie zacząłem szukać domofonu. Znalazłem tylko smętnie wiszący
kabel. Nie pozostało mi nic innego jak wołać. Jednak moje wołanie nie
wywołało żadnej reakcji oprócz dziwnych spojrzeń przechodniów.
W domu chyba nikogo nie było. Proces nawoływania powtarzałem, gdy tylko tamtędy przejeżdżałem, czyli dość często. Zawsze bez skutku.
Mijały tygodnie, a rower tylko coraz bardziej ginął pod coraz większą stertą
różnych gratów. Tym więcej miałem na koncie jego "zobaczeń", tym bardziej mi się podobał. W końcu postanowiłem, że ja już nie wyczymie i po prostu muszę go mieć. Nie widziałem już innego wyjścia, on musiał być mój, mój, mój... Patrzenie zaczęło być uzależnieniem, wołanie obowiązkiem.
Wczoraj pojechałem po Sołtysowe odblaski i przejeżdżając obok moim
Kowalewem jak zwykle zawołałem. Nie zaskoczył mnie bynajmniej brak reakcji, ale jakieś dziwne uczucie, że w najbliższym czasie ten rower jakimś
magicznym sposobem posiądę. Jadąc dalej zatrzymałem się na bazarze
i zobaczyłem, czy "Dziad od części" czegoś ciekawego nie ma.
Miał pompkę, za którą chciał dwie dychy, więc na naturalnie sobie ją
odpuściłem. Już miałem jechać, gdy dostrzegłem ramię bezpieczeństwa
Romet. Cena była znośna, więc kupiłem. Załatwiłem odblaski i wracałem
tą samą drogą. Jak zwykle nawoływałem i tym razem usłyszałem
dobijanie do drzwi wejściowych. Poczekałem chwilkę i nagle drzwi
z hukiem ustąpiły i wybiegł wściekły, tłusty, czarny Jamnik!
Mimo swoich gabarytów przeszedł pod płotem i zaczął szczekać na mnie.
Jako, że znam dobrze Jamniki, wiedziałem, iż wbrew pozorom
te parówy są nieustraszone i bardzo waleczne, zwłaszcza jeśli chodzi
o "obronę" domu. Wycofałem się, a ten okrążył moje Wigry 3.
Nie pozwalał się zbliżyć. W końcu ja i rower znudziliśmy się mu
i zatoczył się do domu, a ja wykorzystałem to i odjechałem.
Wieczorem postanowiłem przesmarować torpedo w Kowalewie.
Szybko się uporałem, ale było już późno, więc koło zamontowałem
dopiero dzisiaj. Postanowiłem przejechać się i sprawdzić, czy wszystko
jest ok. Było znakomicie! Jako cel obrałem sobie oczywiście "Drewniak
z Wigry". Tradycyjnie zawołałem i jak zwykle zero reakcji.
Już miałem jechać, gdy nagle wyszedł jakiś gruby facet.
Przedstawiłem się, powiedziałem o co chodzi, a on powiedział,
że rower miał zabrać kolega, ale tego nie zrobił więc nie widzi
problemu. Chciał na niego 80zł, ja proponowałem 50, ale w końcu
dogadaliśmy się na 60. Migiem pojechałem do domu po pieniądze.
Dawno tak nie gnałem! Wziąłem, jeszcze po drodze rozmieniłem
w sklepie i na przemian dysząc i nucąc "Tysiąc wypitych kaw"
z najnowszej płyty "Arojka" dojechałem.
Zapłaciłem i doprowadziłem dwa rowery do domu w mega cudownym
humorze. Rodzice mojego entuzjazmu może aż tak bardzo nie podzielali,
ale są strasznie wyrozumiali dla mojej pasji.
Kilka słów o tym jednośladzie. Ma dość rzadki kolor L78 Storczykowy
i co ciekawe jest to Wigry 3 na wyposażeniu od Wigry 2.
Kierownica prawdopodobnie siedzi w nim od nowości, więc jest to
raczej fabryczny składak. Opony znośne, lakier ok, chociaż jest
trochę rdzy, co może być skutkiem tego postoju pod chmurką.
Strasznie mi się podoba, a Wam?