Czołem!
Jako, że od tygodnia siedzę w Katowicach i pomykam swoim
kanarkowym Wigry 3, postanowiłem obejść się po okolicznych złomach,
które w tak przemysłowym rejonie naszego pięknego Kraju,
powinny wręcz pękać w szwach. Pytanie gdzie się udać w tak
dużym mieście? Wujcio Gugle jak widać ma gdzieś skupy złomu
i skończyło się na paru eko-przetwórniach, które zresztą były
niekorzystnie dla mnie położone.
Pewnego razu jadąc do Praktikera po parę pierdół,
w "wiadukcie" pod naszym blokiem spotykam Panią Lumpek
prowadzącą taki oto cud techniki. Do tradycyjnego wózka
hasiok-złom doczepione było jakieś dwie tony rurek i kółek.
Wszystko było sterowne skomplikowanym bardziej niż pneumatyczne
zawieszenie Citroena CX układem cięgien i sprężyn podłączonym
do widelca od Wigry, na którym zaczepione było koło
wielkości tego od wózka sklepowego. Machina wręcz uginała się
pod ciężarem różnych worów i torem wypełniony wszystkim,
co można znaleźć pod osiedlowym kubłem.
Zapytałem się jej gdzie jest tutaj najbliższy skup złomu.
Wiem, że było to trochę nie kulturalne, "bo niby dlaczego ja miałabym
to wiedzieć!?" Jednak pani była bardzo miła i powiedział, że najbliższy
jest na Kozielskiej. Pytam się, czy bywają tam takie rowerki,
jakim teraz jadę. Ona mówi na to, że bywają.
Jako, że było już późno, wyprawę na Kozielską zaplonowałem
na dzień następny.
Wstałem pełen optymizmu i po śniadaniu wyjechałem.
Katowice są tak rozkopane, że jazda po centrum nie należy
do przyjemnych. By gdziekolwiek się dostać, musisz okrążyć
pół miasta. Uważając przy tym, by nie dostać w głowę
znakiem drogowym (o mały włos nie rozchrzaniłem sobie czachy)
oraz mieć fale rentgenowskie, by umieć prześwietlić, jakie
teraz jest światło w odwróconym do ciebie tyłem sygnalitazorze.
W końcu dojechałem. Wjechałem na plac wszystkiego.
Warsztaty, śmietniki, magazyny i podejrzane typy w ciemnych
zakamarkach. Dojechałem do takiego zakamarka na samym końcu.
Tam na powierzchni max 5x5m sterta złomu. Mnóstwo jakiś kół
od chinolskich górali. I jeden rower. Wigry stojące do góry kołami!
Czerwone! Z białą osłoną łańcucha! Z narzędziówką! Z całym lusterkiem!
To wszystko dotarło do mnie w ułamku ułamka sekundy i zostało
wydalone w postaci obowiązkowego pytania "Ile chce Pan
za te Wigry?" Facet mówi "Ile byś dał?".
Ja na to "A ile Pan chce?" (nie chciałem mu pokazać ile jest w stanie
ze mnie wycisnąć). Odpowiedź "30 złotych".
-Nie wziąłem tylu.
-A ile wziąłeś?
-Dwadzieścia z hakiem.
-Heh, zależy z jakim hakiem...
-Dwadzieścia-dziewięć złotych (na prawdę!).
-Ha, ha, ha, to daj!
Oczywiście dałem i rowerek zabrałem.
Prowadziłem dwa Wigry przez pół miasta. Jeśli jesteście typem ludzi
lubiących zwracać na siebie uwagę, zapomnijcie o kolczykach
w różnych dziwnych miejscach, portfelach z ludzkiej skóry
i homoseksualiźmie! Po prostu prowadźcie dwa składaki przez
duże miasto!
Przejdźmy do samego roweru. Stan niemal idealny.
Rowerek na pewno był użytkowany przez jakąś dziewczynkę.
Naklejki ze Smerfami i Mupetami (niestety ta na główce ramy
dosłownie rozpadła się przy myciu ukazując wielkiego bąbla rdzy
)
no i stan, który po chłopcu z pewnością byłby... gorszy (
).
W narzędziówce znalazłem klucz Romet, parę śrubek, zużyty
wentylek i... dwie monety (1zł i 10zł) z 82 i 84 roku!
Do zrobienia jest wymiana ramienia korby i założenie dekielka
do pedałów. Jeden pedał był na bagażniku tak długo, że został na
nim trwały ślad zacisku sprężynowego!
To tyle, w przyszłym tygodniu powinien jeździć.
Podoba?
Tam w tle to nie ja.