Robi się ciepło, mam trochę czasu, a że biorę się do roboty to mogę powoli opisywać co i jak. Aktualnie, żeby dać odetchnąć Trabantowi, męczę Jawę 50, ale że nie jestem masochistą to już nie mogę doczekać się momentu przesiadki na cokolwiek innego (serio, jak można lubić 223?). Ale mniejsza z Jawą, bo większość postu to byłoby wymienianie co w niej jest źle. WSK.
Wiejski Sprzęt Kaskaderski z papierami, a nawet potwierdzeniami wpłaty podatku drogowego, udało mi się wyrwać okazyjnie od znajomego w stanie "dwadzieścia lat stania w komórce" już 1,5 roku temu. Niewiele brakowało, a przeszłaby mi koło nosa, bo ten temat między nami ucichł, a on odkupił ją od jeszcze innego znajomego w celu zamiany za Trabanta. Na szczęście odwiedziłem go w odpowiednim momencie, kiedy stała w garażu i przechwyciłem. Oto ona:

Kompletna.
Paliwo zalane, iskra jest, gaźnik wyczyszczony. Palimy! Kopka chodzi prawie luźno, wałem kręci, pryknie dwa razy na początku i nic. Ile by nie kopał - cisza. Żonglowanie świecami, podlewanie paliwa do cylindra ani złożenie kota w ofierze nic nie pomogły. Trudno. Zdejmujemy cylinder, a w środku niespodzianka:

I do tego jeszcze tłok strzałką do gaźnika...
Tłok obróciłem, z resztą może później się coś wymyśli. Pcham motór do siebie, a że nudno po drodze to wrzuciłem jedynkę. Co mi tam. Po lekkim rozbiegu załapała, odpaliła dosłownie na moment i zdechła. Paliwa nie ma. W sumie i tak nie było moje, więc uczciwie. Dopchnąłem, schowałem i tak została. Kilka dni później jechałem z Dziadkiem, a że po drodze to zajechaliśmy zobaczyć co znów przywlokłem. Wyciągnąłem ją na dwór, postawiłem na stopce.
Dziadek obejrzał całą, wykręcił świecę, ustawił przerwę na oko, przelał gaźnik, kopnął i odpaliła...
Zimna. Nie udało mi się później to ani razu, zawsze tylko na pych, a z kopki dopiero ciepła. Ale co się dziwić z takim cylindrem. Tyle, że ryczała jak wściekła. Po odkręceniu tłumika - grzechotka. Robimy póki co budżetowo, więc tłumik rozcięty, złożony, zespawany i pomalowany szprejem. Działa.
W sumie przejechałem się nią tylko dwa, może trzy razy za miasto, nawet nie dziesiąć kilometrów. Jechała bardziej siłą woli niż dzięki wybuchom mieszanki w cylindrze.
Raz minąłem rowerzystę zostawiając za sobą sporą chmurę mixolu (mieszanka według instrukcji

) po czym zaczęła słabnąć i stanęła. Zanim odpaliłem i ruszyłem to rowerzysta wyminął mnie. Ale za chwilę znów go dogoniłem, zostawiając podobnej wielkości chmurę...
Innego razu kolega namówił mnie na małą przejażdżkę. On na GS500, ja na WSK. Pojemności nam się zmieniły, ale i tak nadal jestem w tyle, ale za to z jaką klasą! (ekhm... zardzewiała WSK, ekhm...). Udało się ją rozbująć do 80km/h (tak, na tym cylindrze).
Dotarliśmy do polnej drogi, więc dwójka (swoją drogą, wchodząca tylko przy redukcji z trójki) i naprzód. Nie, żebym się chwalił, ale Suzuki została sporo z tyłu. Inna sprawa, że przejechałem od domu może z pięć kilometrów, no góra siedem, a do domu czekał mnie tej samej długości powrót, ale już spacerem... Nie wiem co, osłabła i rzuciła palenie. Pewnie jakaś głupota, ale nawet się nie chciałem w to zagłębiać, bo plany były inne, a bez obaw pojeździć i tak zbytnio jeszcze nie mogłem.
Wróciłem pod komórkę, ostatnie zdjęcie na pamiątkę:
I rozbieramy.
Silnik do remontu, cylinder do szlifu, tłok Alien, zapłon CDI. Z rozpędu rozkręciłem całą, ale dotarło do mnie, że chcąc wprowadzić kilka usprawnień lepiej będzie najpierw je przetestować, a dopiero później malować na gotowo. Z przeróbek będą m.in. stożkowe łożyska głowki ramy, proste zabezpieczenie antykradzieżowe, pobawię się też z elektryką. Spróbuję także powiększyć schowek kosztem akumulatora. Tak więc nie będzie to pełen oryginał, ale też żadnych poważnych zmian w wyglądzie i działaniu.
Stan na dziś: dwa pudła i trochę złomu, który kiedyś był motórem. Jeśli dobrze pójdzie to najdalej za dwa tygodnie te dwa pudła będą w stanie same odpychać się od ziemi.