Otóż wczoraj koło godziny 15, gdy wracałem z kolegami z pizzy na uczczenie
rozpoczęcia wakacji, spotykamy moją Mamę.
Mama od razu mówi: wujek przywiózł przed chwilą Wigry i stoi już
w garażu. Od razu ile sił w nogach pedałuję do domu!
Otwieram garaż i widzę go! Dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażałem
na żywo! Wrzosowy (nie różowy, nie fioletowy - wrzosowy!), genialne niebieskie siodełko miażdżące wszystkie niedoskonałości i kompletność na poziomie fabrycznym!
Oczywiście to Romet, więc zawsze musi być coś przy nim do roboty.
W tym wypadku jest to przebita dętka, troszkę rdzy, ogarnięcie elektryki
i to wszystko. Dętkę załatałem już wczoraj, bo dzisiaj planowałem przynajmniej pięćdziesięcio kilometrową wycieczkę Kowalewem.
Dętka wydawała się trzymać i dzisiaj tylko porządnie go umyłem
i zająłem się lampkami. Pojechałem i po trzech kilometrach powietrze uszło.
Pompuję, ale wiem, że to już nic nie da. Po chwili znowu powietrze umyka.
Musiałem dopchać dziada do domu. Potem wyruszyłem ponownie zielonym
Wigry, ale niewiele dalej od poprzedniego zdarzenia złapała mnie wielka ulewa i burza.
Wstąpiłem do kawiarenki i zamówiłem loda i ciastko.
Loda zjadłem, ale ciastko upuściłem na ziemię (po raz pierwszy mi się
to zdarzyło). Zamówiłem drugiego loda. W kawiarni przeczekałem jakąś
godzinę i gdy tylko deszcz trochę zelżał, wróciłem do domu, bo wciąż popadywało i było już za późno na ambitną wycieczkę.
Z dętką wciąż walczę (łata rozszczelniła się pod moim ciężarem),
a wycieczkę Wigry 3 zamierzam ponowić we wtorek.
Zrobię też ładną sesję zdjęciową.
Ale najważniejsze, że Wigry jest już u mnie.
Wnusiu płakał, jak sprzedawał! Jest takie urocze.
P.s. Proszę Wnusia, aby zmienił tytuł na coś w deseń
O tym jak posiadłem Rometa Wigry 3 Kowalewo '93,
ale jakoś tak po Wnusiowemu.